W sumie miałam w zanadrzu coś innego, ale Weronika tak fajnie opisała swojego „skowronka”, że postanowiłam podzielić się z Wami moim skowroniarstwem 🙂
Codziennie wstaję rano 5:20, makijaż, śniadania, dzieci, zwierzęta, szkoła, praca………..schodzi mi a rozruch ciężki. Po pracy dom, zakupy, obiad, zwierzęta. JEZU!!!! zapomniała o dzieciach – uff są, dzieci, lekcje………….i na końcu ja i mój trening.
I taka mantra powtarzana co dnia. Pod warunkiem że wystarczy czasu na „ja”
O porannym bieganiu słyszałam od Konrada. Ale Konrad to biały Kenijczyk, gdzie mi do niego.
Później Beata – wstaję rano mam odbębnione i popołudnie dla mnie……hmmm pomyślałam. Jak ona żyje to i ja mogę…..i tak też uczyniłam.
Grudzień, temperatura -9, pobudka 4:00. Już na starcie wiedziałam że coś będzie nie halo, bo otworzyło mi się tylko jedno oko. No ale systematyczność zaczyna się zawsze od pierwszego kroku.
Wyszłam……………
No i tyle…………
Takiego horroru to ja jeszcze nigdy nie przeżyłam nawet wtedy kiedy mi się koniec świata przyśnił (opowiem wam kiedyś).
100 metrów to jak wyczyn himalaisty, nogi mnie nie niosły……nigdzie. Miałam wrażenie że stoję w miejscu, że ciągle pod domem. Jedno oko nadal zamknięte. Zimno, ciemno…….marszobiegiem, ostatnim wydechem i machnięciem ręką zrobiłam 8 km. I kiedy myślałam że właśnie mój koszmar się skończył to on się zaczął. Nie mogłam wyjść spod prysznica tak mi było zimno, zamarzła mi twarz, nie mogłam się umalować…..dyżur w sekretariacie więc szpilki….ledwo wcisnęłam. Spóźniłam się do pracy, polałam kawą. Oko mi się otworzyło, ale tak szczypało, musiałam biec pod wiatr, bo piachu w nim było pełno. Kierownik pomyślał, że jestem wczorajsza i kazał pić dużo wody……..nie pamiętam czy ja wtedy pracowałam czy tylko udawałam, że tam jestem………..niewiele pamiętam. Odebrałam dzieci ze szkoły, nie wiem czy swoje, liczba się zgadzała………..obiad ktoś zrobił………..może nawet ja. Żyjemy, więc chyba był zjadliwy.
Zrobiłam to, bo zależało mi na wolnym popołudniu…………..i miałam wolne. Położyłam się pod kocem i przespałam aż do wieczora. Nie zrobiłam w domu nic. DOSŁOWNIE NIC! Dobrze, że te moje dzieci są takie samodzielne i mądre i mało wymagające i kochane i opiekuńcze i……………pozwoliły mi przespać 3 godziny.
1 godzina porannego biegu była koszmarnym dniem i trzy-godzinnym odsypianiem.
Ale pomyślałam, że do tego trzeba się przyzwyczaić. Nauczyć organizm, ustawić biologiczny zegarek. Więc ponownie ustawiłam budzik na 4:00 z zamiarem obniżenia poprzeczki – pobiegnę ile się uda.
Tak szybko jak budzik zadzwonił został przestawiony na 5:20 i o tej porze dzwoni do dziś 🙂
Reasumując:
Każdy ma swój czas, swoje godziny, swój biologram…………..podyktowany tylko jego indywidualnymi potrzebami. Wiem, że wszystko siedzi w głowie ale jeśli w Twojej głowie nie siedzi wczesne wstawanie to po co to wbijać sobie na siłę………….na siłę to można………..aha zapomniałabym, że nie można używać brzydkich słów 🙂
Tak więc śliczne „skowronki” zazdroszczę Wam wolnego popołudnia, ale nie porannych treningów 🙂
Jak ktoś się wróblem urodził to kanarkiem nie zdechnie 🙂
Chwała Sowom i Skowronkom
Wróblom, Bobrom
I gołąbkom
🙂 🙂