Blog: treningi

Skoro znacie mnie już dokładnie to teraz porozmawiamy o trenowaniu. Tak moi drodzy. To wszystko co robicie ze swoim ciałem to trening. Nawet leżąc na kanapie i wcinając cuksy też trenujecie, tylko efekt jest inny 🙂

Trening biegowy……

Ja zaczynałam od 2 minut biegu i minuty marszu……moje najdłuższe 2 minuty w życiu. I tak trzy razy w tygodniu. Najpierw 15 minut, później dystans wydłużałam aż do godziny. Jak już potrafiłam (a zaczynałam zimą) wytrzymać godzinę na dworze to wydłużałam dystans biegowy. I kiedy udało mi się bez zatrzymania przebiec 10 km zapisałam się na Ptolemeusza 🙂

Później próbowałam różnych technik, typu: bieg ciągły, interwały, podbiegi……tych ostatnich nie cierpię…..serio. Gdyby był zamiennik jak w aptece chętnie bym z niego skorzystała. Im było goręcej tym było gorzej, im było wyżej tym cierpienie było większe. I za każdym razem mówiłam to ostatni raz!! I za każdym następnym dniem cierpienia nie ubywało, wiary nie przybywało ale zapał był. Wychodziłam mimo że głowa mówiła zostań.

Nie obyło się w mojej karierze biegowej bez testu Coopera 🙂 nie muszę Wam chyba tłumaczyć co to, ale sobie musiałam wytłumaczyć po co mi to 🙂

Moja maksymalna wydolność tlenowa okazała się mizerna co potwierdziło później badanie spirometryczne, którego na moim niedużym organizmie trudno było przeprowadzić 🙂 skala zaczynała się za wysoko jak dla mnie 🙂

Pamiętam słowa Bartka, po którejś z kolei życiówce: „czujesz, że biegniesz szybciej?”……hmmmm…..no nie czułam 🙁 czas mówił coś innego, ale mój organizm nie specjalnie potrafił to rozkminić. Głowa nie czaiła o co kamon.

Więc uznałam, że skoro nie czaje tego to znaczy, że moje bieganie jest czysto rekreacyjne. Dzięki bogu nie imały się mnie żadne kontuzje. Kostki nie bolały, kolana nie skrzypiały, kręgosłup trzymał pion. Słuchałam się mądrzejszych, ale i tak robiłam to co sprawiało mi przyjemność. Nie wychodziłam poza strefę komfortu. Nie czułam potrzeby.

Suplementacja i wspomagacze…….

Izotoniki i żele nie dla mnie……….te gluty do połknięcia to było jak kara. Nie wiem kto to wymyślił ale skoro wymyślał to mógł chociaż pomyśleć, żeby to było smaczne i nie wyglądało jak smarki. Stosowane tylko na maratonie…………na innych dystansach nie do przełknięcia.

Białka i inne cuda………..raz odwiedziłam specjalistę ponieważ zauważyłam u siebie duży spadek wagi i zero progresu. No cóż…….facet mówił w jakimś niezrozumiałym dla mnie języku, chyba po włosku, mówił chyba z 15 minut. Kulturalnie przytakiwałam, ale po dwóch minutach zastanawiałam się czy ta jego koszula pasuje mu do spodni i jak by wyglądał z nosem klauna. Podziękowałam słowami „przepraszam, ale to chyba nie jest moja filozofia życia” i moja nóżka więcej tam nie postała 🙂

Starty……każdy był tylko po medal. Lubiłam te bez spinki na RŻ. Chociaż ustawiałam sobie różnego rodzaju poprzeczki: ta laska w różowym, bez dublowania, czy najpóźniejsze holowanie ……

Ktoś mi kiedyś podpowiedział, żebym wymyśliła sobie jakąś nagrodę dla siebie. Że coś zrobię dla siebie jak zrobię życiówkę. Taki własny wewnętrzny doping…….pomyślałam że to może zadziałać.

Czerwone szpilki – to będzie to! Kupiłam……

– ale miałaś je sobie kupić po zrobieniu RŻ a nie przed….

No tak. Teraz to ma sens 🙂 🙂 🙂

Skłamałabym gdybym napisała, że nigdy się nie starałam. Walczyłam. Wbrew wszystkiemu, ciągle walczyłam. Tylko za każdym razem walka była inna i o coś innego…..

Dzisiaj wiem, że wszystko o czym Wam opowiadam ma sens.

To, że chciałam być dla siebie najlepsza i to, że dzisiaj już tego nie chcę.

To, że walczyłam a dzisiaj oddaje walkowerem.

To, że marzyłam a dzisiaj spełniam marzenia 🙂

Motto? Byłoby nudnie gdyby go nie było 😉

Róbcie swoje i czerpcie przyjemność z robienia wszystkiego i niczego 🙂

I zawsze wyznaczajcie sobie nowe cele………….przy jednej dziurze to i kot zdycha 🙂 🙂 🙂